Angela Merkel i Mark Rutte potajemnie uzgadniali kontyngenty uchodźcze z Turcją. “Die Getriebenen”

Fot. https://www.sott.net/article/345197-Merkel-Rutte-agreed-on-the-refugee-quota-deal-with-Turkey-telling-other-EU-leaders-slipped-their-minds
W mijającym tygodniu niemiecki dziennikarz Robert Alexander, na łamach dziennika Die Welt dokonał ujawnienia ustaleń europejskich polityków z tureckim ministerstwem spraw zagranicznych, dotyczących przyjmowania stałych kontyngentów uchodźców. Podczas negocjacji prowadzonych z Ahmedem Davutoğlu w 2016 roku, kanclerz Angela Merkel i holenderski premier Mark Rutte, mieli obiecać w imieniu Unii Europejskiej coroczne przyjmowanie syryjskich uchodźców z Turcji w liczbie od 150 tys. do 250 tysięcy osób.

Informacja o potajemnym porozumieniu trafiła do mediów wskutek poniedziałkowej publikacji najnowszej książki Roberta Alexandra “Die Getriebenen – Merkel und die Flüchtlingspolitik: Report aus dem Innern der Macht” (Popędzani – Merkel i polityka uchodźcza: raport z wnętrza władzy), w której dochodzi do przedstawienia m.in. kulisów porozumienia z Ankarą w kwestii zatrzymania fali migrantów. Autor w artykule zamieszczonym na stronach Die Welt przywołuje spotkanie z 6 marca 2016, na dzień przed pamiętnym szczytem Rady Europejskiej, podczas którego doszło do sfinalizowania kolejnego dealu uchodźczego Unii Europejskiej z Turcją. Zanim jednak nastąpiło utworzenie wspólnej konkluzji głów państw członkowskich, niemiecka kanclerz wraz z holenderskim premierem do późnych godzin nocnych pertraktowali w tureckiej ambasadzie w Brukseli z ministrem Davutoğlu.
To wskutek tych rozmów, już następnego dnia doszło do stworzenia porozumienia na szczycie Rady Europejskiej, głośno omawianego także w Polsce, jako że wtedy opinia publiczna dowiedziała się o planach relokacji migrantów z Grecji do Turcji w stosunku 1:1 za każdego przekazanego z Turcji do państw UE. Ze strony Rządu RP, ustalenia ze szczytu traktowane były jako “duży krok”, zaś sama Premier Beata Szydło wyrażała zadowolenie z faktu, iż nie będzie żadnych dodatkowych zobowiązań względem państw członkowskich w zakresie przesiedleń – poza tymi już ustalonymi.
Tymczasem Robert Alexander powołuje się na konkluzję RE, która w wersji finalnej została opatrzona ogólnikową klauzulą o “wolitywnym przyjmowaniu z przyczyn humanitarnych”, bez informowania państw członkowskich o konkretnej liczbie uchodźców. Do ustalenia kwoty miało dojść podczas spotkania Merkel – Rutte – Davutoğlu, podczas którego na bazie dżentelmeńskiej umowy pomiędzy stronami, zdecydowano się na przyjęcie 150-250 tysięcy uchodźców rocznie.
Książka ukazała się na niemieckim rynku 13.03.17 – na kilka dni przed zakończeniem kampanii i wyborami w Holandii, w której jednym z kandydatów był właśnie Mark Rutte. W czasie zawierania “dżentelmeńskiej umowy” z Turcją, Holandia pełniła rotacyjną funkcję prezydencji w RE. Turecki Minister Spraw Zagranicznych podał się do dymisji 2 miesiące po szczycie, wskutek konfliktu z Prezydentem Erdoganem, dot. m.in. kwestii traktowania kryzysu migranckiego.


Co prawda termin publikacji dziwnym trafem zgrał się z finiszem kampanii wyborczej w Holandii, jednak zważywszy chociażby na rynek docelowy, na którym ukazała się książka Alexandra, czy nawet patrząc na okładkę (trio Gabriel, Merkel, Seehorf) można dojść do wniosku, że praca dziennikarza ma na celu zwrócenie uwagi na kryzys uchodźczy spowodowany przez stronę niemiecką. Z praktyki polskiej, znamy już kilka podobnych książkowych dedykowanych “dziennikarskich ujawnień” (m.in. Jurgena Rotha, dot. katastrofy smoleńskiej), które miały za zadanie skupić na sobie uwagę opinii publicznej i nakierować dyskurs w zaprojektowany przez autora sposób.

Jak kwestia wygląda przez pryzmat Robina Alexandra? Czy ktoś stoi za tą publikacją?  Ile podobnych prac ujrzy światło dzienne, przed wyborami w Niemczech?

Cóż, sam autor (młody dziennikarz, urodzony w latach 70.) nigdy wcześniej nie tworzył tego typu politycznych publikacji książkowych, natomiast był aktywny kilka lat temu na łamach właśnie Die Welt, gdy Stany Zjednoczone wykryły przekręt Volkswagena, dot. sfingowanych chipów, zakłamujących emisję substancji szkodliwych.

Z drugiej strony, warto zwrócić uwagę na ostatnie nadmierne zainteresowanie kwestiami uchodźców w korelacji z Unią Europejską. Przedwczoraj tureckie agencje prasowe kolportowały stanowisko Ministra Spraw Wewnętrznych, kierowane do Niemiec i Holandii. Soylu zaproponował, aby zacząć wysyłać po 15 tysięcy uchodźców miesięcznie do Europy, 15 tysięcy, których Turcy, jak wyraźnie zaznaczył – nie wysyłają. Czyżby powinni właśnie z powodu “dżentelmeńskiego dealu”? W każdym razie, turecki minister chyba ma rację co do jednego – że otwarcie tamy przed kolejną falą migrancką mogłoby “rozwalić umysły” Europejczyków.

Artykuł został w części opublikowany na portalu salon24.pl

Polish ruling party leader Kaczyński is against EU’s dismantling #LePen

pisor.png

According to the press article published in “Rzeczpospolita”:

  • French “National Front” presidential candidate Marine LePen is looking forward to “make an offer” on EU to polish leader of Law and Justice Party 
  • The newspaper puts LePen, Hungarian PM Orban and the former PM Kaczyński together on a front of “dismantling EU”
  •  Jarosław Kaczyński denies on the press conference saying that he would want EU to last and become a superpower

Rząd RP przegrał potyczkę informacyjną w Europie z Tuskiem #ECP

Polsko - Brytyjskie Forum Belwederskie

Photo by Ministry of Foreign Affairs of the Republic of Poland / CC BY-NC 2.0

Od momentu ogłoszenia przez Donalda Tuska na szczycie w Malcie chęci kontynuowania prac w Radzie Europejskiej i objęcia kolejnej kadencji na stanowisku Przewodniczącego, Rząd Polski stopniowo zaczął tracić dotychczasową komfortową pozycję cichego obserwatora, zapewnianą przez Prezesa Prawa i Sprawiedliwości.
Stojący na czele frontu informacyjnego i partii rządzącej Jarosław Kaczyński, w ostatnich miesiącach indagowany przez polskie media w sprawie ewentualnego poparcia kandydatury Tuska przez obóz władzy, skutecznie ściągał na siebie konieczność podjęcia decyzji – co do przyszłości w strukturach europejskich wieloletniego przeciwnika politycznego. Presja ze strony głównych ośrodków medialnych w Polsce, przykładana do ataku według prymitywnych narracji dzielących społeczeństwo – “przeciwko Polakowi” lub “za zdrajcą”, była odpierana przez Prezesa PiS za sprawą argumentu… “prawa i sprawiedliwości”. Jarosław Kaczyński nie wykluczał działań wymiaru sprawiedliwości wobec osoby byłego premiera z Platformy Obywatelskiej, na kanwie afery z piramidą finansową Amber Gold, za którą – wedle Prezesa – Donald Tusk ponosi odpowiedzialność. Tak przedstawiane perspektywy na przyszłość Przewodniczącego RE, skutecznie rozbijały medialne rozważania nad poparciem jego kandydatury przez obóz rządzący.
Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz z upływem czasu, nieubłaganie zbliżającego polskie i europejskie środowiska polityczne do dnia przedłużenia 2,5-letniej kadencji obecnego “Prezydenta Unii Europejskiej”. Po dwóch ważnych wydarzeniach na arenie międzynarodowej – wizycie Angeli Merkel w Warszawie oraz bezprecedensowym ataku Donalda Tuska na Donalda Trumpa podczas szczytu na Malcie – kwestie nurtujące polską opinię publiczną musiały w końcu trafić na agendę europejską.
Za sprawą artykułu opublikowanego w  brytyjskim dzienniku – Financial Times – doszło do połączenia politycznego duetu Tusk-Merkel w przekazie medialnym. Wedle spekulacji, na których opierał się “FT”, podczas wizyty niemieckiej kanclerz w stolicy Polski i spotkania z Jarosławem Kaczyńskim, Prezes partii rządzącej rzekomo miał poinformować Angelę Merkel o możliwości wystosowania europejskiego nakazu aresztowania względem Donalda Tuska. Tym sposobem Prezes PiS po raz kolejny skupił na sobie uwagę – już nie tylko polskiej, ale i europejskiej – opinii publicznej.
W międzyczasie Minister Spraw Zagranicznych, Witold Waszczykowski – unikał odpowiedzi na pytania odnośnie do poparcia Przewodniczącego RE, sugerując, iż to Donald Tusk powinien poprosić Rząd Polski o wsparcie. Jednak do takiej prośby nigdy nie doszło.
Tymczasem media w Polsce, w dalszym ciągu budowały przekaz na bazie kwestii poparcia Tuska, czemu nie można się dziwić, zważywszy na sytuację wewnętrzną – w której żaden z przedstawicieli Rządu nie zaprezentował alternatywnego przekazu, żadnych innych możliwości na rozwiązanie casusu “Prezydenta UE”. Natomiast w przekazie europejskim – stanowisko rządowe nie istniało, jedynym politykiem obecnym w zachodnich mediach był Jarosław Kaczyński, pozycjonowany w roli przeciwnika PO, na fali wieloletniej politycznej vendetty względem lidera opozycyjnej partii. O ile budowana na zdaniu Prezesa PiS narracja o zagrożonej wolności Tuska mogła wywołać niepokój pośród sympatyków Przewodniczącego RE, o tyle w żaden sposób narracja ta nie mogła posłużyć do zbudowania rzeczowego stanowiska rządowego dotyczącego polskiej kandydatury.
Punktem kulminacyjnym politycznej impotencji, objawiającej się w ciągłym braku klarownego planu Rządu / MSZ RP na casus Tuska, stało się kolejne prasowe “ujawnienie”. Ponownie – artykuł z Financial Times otworzył pole do spekulacji i alternatywnej narracji, sugerując jakoby Premier Beata Szydło miała sondować państwa członkowskie UE w kwestii poparcia alternatywnej kandydatury. Tym sposobem, na tydzień przed rozstrzygnięciem, w polskiej przestrzeni publicznej rozpoczęto dziki, spontaniczny i niezrozumiały wyścig promowania europosła PO – Jacka Saryusz-Wolskiego. Wyścig, który do dnia dzisiejszego nie został zrozumiany przez wielu obywateli Polski, a zatem jakim sposobem mógł zostać odebrany pozytywnie w innych państwach europejskich? W państwach, w których polskie podejście do kandydatury Tuska przedstawiane było dotychczas tylko z punktu widzenia lokalnych połajanek politycznych, jako wymierzone personalnie knucie, z Jarosławem Kaczyńskim na czele.
Niestety negatywnego obrazu dopełniła arogancja Ministra Waszczykowskiego, który wprost stwierdził, iż nie interesuje go kto popiera kandydata Saryusz-Wolskiego. W zderzeniu z taką postawą nie sposób oczekiwać od kogokolwiek, aby zrozumiał motywy jakimi kieruje się MSZ RP. A zatem w oczywistej konsekwencji żaden odbiorca nie mógł zostać wyciągnięty z narracyjnej pułapki “polskich wojenek przenoszonych do UE”, ani zrozumieć co ma wspólnego polski interes narodowy z takimi politycznymi starciami.
Wisienką na tak upieczonym torcie “polskiej kandydatury” stał się list Pani Premier Beaty Szydło – wystosowany oficjalnie do państw członkowskich, a w przestrzeni medialnej – pozostający w politycznym backstage’u. Otóż nagle, po 15 miesiącach funkcjonowania Rządu RP z nadania PiS w Unii Europejskiej, okazuje się że Donald Tusk nie wywiązuje się z roli bezstronnego urzędnika i angażuje w polityczną walkę między opozycją a ekipą rządzącą.
Czy w tak raptownych działaniach można odnaleźć konsekwentną linię polityczną Warszawy? Czy inne stolice powinny wspierać stanowisko rządu, wypracowane w ciągu tygodnia?

Tekst ukazał się na portalu salon24.pl

Moja ocena sytuacji:
Nie można mieć pretensji do Rządu, że nie wywiązuje się z obowiązków mediów – obowiązków informacyjnych. Na terenie Polski – partia rządząca poprzez Radę Mediów Narodowych dysponuje telewizją publiczną, wobec czego odpowiednia kampania informacyjna powinna zostać wdrożona. Tak się jednak nie stało, zupełnie jakby członkowie rządu do ostatniej chwili nie chcieli przedstawiać oficjalnego i rzeczowego stanowiska w sprawie braku poparcia Tuska, marginalizując  kwestię wyboru nowego ECP, podczas gdy w sferze medialnej temat ten został wypromowany do rangi jednego z najważniejszych wydarzeń w Polsce. Także przez media publiczne. Widać zatem wyraźny rozdźwięk pomiędzy tym jak Rząd RP postrzegał kandydaturę Tuska – jako sprawę mało istotną, którą nie warto się zajmować; a tym jakiego znaczenia nabrał casus Tuska w przestrzeni medialnej.

Po rozstrzygnięciu na szczycie Rady Europejskiej, Premier Beata Szydło zorganizowała dwie konferencje (w dniu zatwierdzenia przewodniczącego oraz nazajutrz), z których na żadnej nie udało się skupić agendy na sprawach innych niż wybór i skutki wyboru Tuska. Przy takich okolicznościach trudno stwierdzić, że wybór “nowego” ECP był sprawą mało istotną.

Natomiast jeśli chodzi o debatę publiczną w innych państwach członkowskich UE, na tematy polskie – z pewnością obecność naszych wątków można jeszcze wzmocnić, oczywiście pod warunkiem, że stanowiska państwowe będą znane i zrozumiałe dla obserwatorów sceny politycznej …

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu…

24498636373_2677835747_o.jpg
Photo by eeas / CC BY-NC 2.0

To piękne zdjęcie grupowe ze spotkania Rady Europejskiej zostało wykonane w ubiegłym roku. W samym centrum sceny umieszczono premierów Polski i Węgier. Tuż przed Beatą Szydło i Viktorem Orbanem stanął dumny polityk europejski, prezentujący się z uśmiechem godnym szczęśliwego syna europejskich liderów z tylnego planu. Jednak życie nie jest tak proste, jakby mógł na to wskazywać obraz utrwalony przez fotografa, toteż naiwną sielankę muszą zburzyć fakty. Co jest oczywiste, bowiem ani Premier Szydło z węgierskim liderem nie są małżeństwem, ani też uśmiechnięty 50-letni kawaler holenderski – Mark Rutte – z racji skromnej, bo tylko 4-letniej różnicy wieku względem poprzedników, na ich syna się nie nadaje. Jeżeli już, to prędzej na młodszego brata, którego nie sposób nie zauważyć – w końcu wzrost jest jedną z tych cech, które gdy osiągną wartość wyższą niż przeciętną, od razu rzucają się w oczy. 185 cm – tyle wzrostu podobno otrzymał holenderski premier, w genetycznym spadku po swoim ojcu Izaaku.

Le prestige du Conseil européen

W Radzie Europejskiej, podobnie jak w tradycyjnej rodzinie istnieją pewne zależności, na które jej członkowie nie mają wpływu. I wcale nie trzeba ich długo szukać – wystarczy spojrzeć nie dalej niż na podłogę. Pod stopami stowarzyszonych w RE znajdują się miniaturki flag, państw z których pochodzą. Szanująca się instytucja unijna, skupiająca najważniejszych polityków z europejskich krajów, przed wykonaniem pamiątkowego zdjęcia musi wykorzystać biurokratyczne zaplecze kadrowe, aby ustalić dedykowany

8556452055_078aed3c03_z

Photo by European Council / CC BY-NC 2.0

ordnung deptania flag narodowych. Tym sposobem każdy przedstawiciel państwa członkowskiego, o ile nie popełni błędu, będzie mógł deptać barwy tylko swojego państwa. A jeżeli popełni? Cóż, symboliczny atak na konkretną nację nie jest taki prosty, ze stereotypowego punktu widzenia. Dajmy na to – gdyby narodowcy z Węgier lub Polski chcieli dokonać błyskawicznego “Stifelkriegu” na włości niemieckie, musieliby przebiec do końca podestu… i choć stratowanie po drodze terytorium Sobotki, z uwagi na historyczny, pacyfistyczny styl Czech może i nie stanowiłoby większego problemu, to czemu winna jest na przykład Portugalia, umieszczona w towarzystwie kanclerz Merkel? Już nie pytam, czy otoczenie ciemnej karnacji premiera stanowi podkreślenie wizerunku otwartości kulturowej Niemiec, czy raczej filar politycznie poprawnej obrony, bazujący w razie ataku na okrzyku “dyskryminacja”. Mir bloßem Auge kann man hier das große Durcheinander sehen. Nie zamierzam też dociekać, ilu z czytelników zaczęło już sprawdzać, którzy z przedstawicieli europejskich depczą swoje flagi, którzy stają przed lub za nimi i starają się unikać tego haniebnego aktu. Dlaczego? Ponieważ wszyscy czytelnicy powinni wiedzieć, iż podobno najbardziej liczy się prestiż.

Przy tej okazji warto wspomnieć o toczącym się w ostatnich dniach i tygodniach pojedynku w sprawie wyboru tzw. “prezydenta Unii”. W debacie publicznej wielokrotnie padały pytania odnośnie do tego, co dane państwo uzyskuje z faktu obsadzania stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej przez obywatela swojego kraju. I każdorazowo, niezależnie od tego jak bardzo dana dyskusja nie byłaby zażarta, musi paść to magiczne słowo – prestiż. Ci z bardziej wnikliwych obserwatorów powinni już zadać sobie pytanie o to, które państwo reprezentuje szef RE, a ujmując rzecz jeszcze prościej – którą z flag może deptać? Otóż przewodniczący dysponuje jedynym w swoim rodzaju prestiżem, który pozwala mu na deptanie dowolnej z dostępnych flag, bez konieczności deptania swojej i wycierania butów w barwy tego kraju, z  którego się wywodzi. Przewodniczący ustawiony jest na emblemacie unijnym, a emblemat ten dodatkowo wyróżniony jest ponad wszystkimi, jako jedyny. Na tym polega prestiż bycia bezpaństwowcem.

Jednak polska godność to więcej niż prestiż.

32532540673_0bf874fb7e_o
Wreszcie lider Polski stara się przywrócić biało-czerwonej należne, widoczne miejsce. To nie wynika z kalkulacji doraźnych zysków i partykularnych interesów głodnej euro jednostki, lecz z poczucia obowiązku względem Państwa Polskiego, względem rodaków i miejsca pochodzenia. Podczas gdy niektórzy starają się na siłę wmówić Polakom, że polski kandydat musi zawsze zwyciężać, a jeżeli przegra, to przegrywa też Polska. Nic podobnego. Gdy Polska zajmuje godne miejsce, to polski kandydat nigdy nie przegrywa. Pytanie jakie należy sobie zadać powinno brzmieć: czy polski kandydat jest w stanie wygrać, gdy Polska leży pod czyimiś butami? Co to za zwycięstwo, gdy patrzysz jak jedna polska kobieta, sama występuje przeciwko wszystkim tym, którzy oferują europejski “prestiż” deptania państw narodowych, w zamian za porzucenie polskiej godności? Gdy obcokrajowcy pytają ze zdziwieniem, czy nie dostajecie pieniędzy jak inni?

Komentarz od Autora:
Gdybym był polskim przewodniczącym w RE, czułbym się upokorzony że w ogóle polska kobieta musi upominać się o coś, co powinienem wywalczyć przez ostatnie 2,5 roku; że musi domagać się tego sama – bez poparcia 27 państw i … jedynego “Polaka” w Radzie Europejskiej (w dodatku przewodniczącego). Na szczęście nie mam nic wspólnego z tym “europejskim prestiżem”, więc mogę być dumny z postawy Pani Premier Szydło – tak jak miliony wartych godności Polaków.

Tekst ukazał się na platformie salon24.pl pt. “Miliony dumnych Polaków kontra 28 liderów upokorzenia”.